Z cyklu wycieczka krajoznawcza. Siedzę sobie właśnie w domu, grzecznie pracuje i objadam się...sałatą :) (niczemu czekoladopodobnemu dziś nie ulegam, nie ma biegania nie ma czekoladowych kalorii zasada nr.1) Szperając sobie po dysku znalazłam kilka zdjęć, które przegrały chyba z innymi walkę o publikację.Ale że trochę mi tęskno za Nowym Jorkiem postanowiłam sobie umilić dzień ( mam nadzieję,że może Wam również) i co nieco tu opublikować. Przyzwyczajona do nowojorskich upałów tym razem zmarzłam okrutnie,dlatego wyglądam trochę jak bulin, ubrana chyba we wszystko co miałam ze sobą. Nawet zainwestowałam 10$ w nauszniki ze straganu w Central Parku, chyba całkiem gustowne. Miasto to zaskakuję za każdym...rogiem, żal jeździć metrem bo taki ciekawski człowieczek jak ja chciałby chłonąć każdy jego centymetr(tak ten jego specyficzny zapach,potocznie zwany smrodem,też kocham!).Tym razem wpadłam do genialnego sklepu, raczej gigantycznej pasmanterii, w której miłośnicy DIY mogliby oszaleć z radości. Cała szczęśliwa kupiłam kilka woreczków ćwieków, tak niedostępnych jeszcze kilka miesięcy temu w Polsce.Ale cóż,post po czasie to i te ćwieki już nie wprawiają w taką radość, gdy są wszechobecne a na allegro znajdziemy je za kilka złotówek.Ale co tam moje są z NY ;)
Saturday, November 24, 2012
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
0 comments:
Post a Comment